Życie... Czym jest życie? Jak je najprościej określić, opisać?
Odcinek czasu kończący się wiecznym snem? Snem, którego tak bardzo się boimy, a jednak go pragniemy. Jednak nie zawsze chcemy, by nadszedł on szybko.
Dla jednych to definitywny koniec problemów.
Inni uważają to za okazję poznania prawdy: czy Bój istnieje? Czy istnieje życie po śmierci?
Śmierć jest tak bardzo różna, że prawie taka sama.
Giną najmłodsi, młodzi i ci starsi. Każdy inaczej, a jednak tak samo.
Zasypiają. Po prostu.
Ktoś we śnie, inny zostanie zabity, kogoś wymęczy choroba... Znajdzie się też taki, który sam odbierze sobie najdroższy prezent, jaki możemy dostać - życie.
Za jednym będą płakać. Nie ważne, czy był młody czy nie. Utrata bliskiej osoby boli zawsze tak samo mocno.
Jeden zginie daleko od domu, w innym państwie. Zginie w wypadku czy dostanie kulą niosącą bardzo często śmierć.
Ktoś inny zginie blisko. W rodzinnej miejscowości. Zginie przez kogoś lub z własnej "głupoty".
Nie ważne jak. Nie ważna jest przyczyna. Będzie bolało. Zawsze tak samo.
Inny umrze w sędziwym wieku. Śmierć często nazywana "ze starości". Kogoś całkiem innego zabierze ze świata żywych choroba. Choroba, która nie wybiera.
Nie ważne, czy trwało to krótko czy ciągnęło się latami. Ciągle tliła się nadzieja, że będzie dobrze.
Przecież mamy XXI wiek. Wiek cudów techniki. Medycyna poszła na przód.
To nic. Śmierć nie pyta. Nie wybiera. Ona zabiera. Odchodzi. Kiedyś wróci po ciebie, po mnie. Po nas.
A co z niewiedzą? Czy pojawią się odpowiedzi na pytania często nas nurtujące?
Ciągle w naszej głowie rodzi się kilka pytań.
Kilka pytań na które brak odpowiedzi.
A przyjaźń? Czym jest przyjaźń? Więź łącząca ludzi? Trochę inny "związek"?
Czy można żyć bez przyjaźni?
Czy przyjaźń może przeżyć? Bez zaufania, wyrozumienia, miłości?
A miłość? Najmniej potrzebna, a jednak najbardziej pożądana. Trudna do zrozumienia i do życia z nią i w niej, jednak każdy chce poczuć jej smak.
Czy w tym przypadku będzie słodka, a może okaże się bardzo gorzką czekoladą?
Rodzina - temat trudny, ale do opanowania.
Czy rodziną można nazwać tylko ludzi, którzy się kochają, rozmawiają, darzą się zaufaniem i szacunkiem? Czy może więzi bardziej patologiczne, to też zgrupowanie nazywające się rodziną?
Pytanie proste, a jednak nie wszyscy potrafią na nie jasno odpowiedzieć. Nie każdy jest w stanie sprecyzować swoje zdanie, którego jest pewien w stu procentach.
Każdy z nas kogoś traci: babcię, dziadka; mamę czy tatę; brata, siostrę a może przyjaciela; nie ważne czy zmarł sąsiad czy osoba z którą planowało się przyszłość. Pustka się narodzi i pozostanie.
To kilka pytań, na które zabrakło mi odpowiedzi.
***
Szczerze, to mało mnie obchodzi jak wyżej zamieszczony tekst mi wyszedł. To tylko moje przemyślenia, które tu opisałam z czystej bezsilności.
Podczas pisania w głowie miałam babcię, która zmarła niecały rok temu, moje stosunki z mamą (często nie są najlepsze), brata, który jest żołnierzem i człowiekiem w gorącej wodzie kąpanym, ciocię, która przegrała kilkuletnią walkę z rakiem i przyjaciela mojego brata, który zginął przez bezmyślność jakiegoś kierowcy samochodu... Ale przecież trzeba oskarżyć "dwudziestodwuletniego gnojka, który jeździł na ścigaczu".
Przypomniało mi się też, gdy brat w 2009r. był na pierwszej misji i w dzień przed pogrzebem przyjaciela dowiedział się o jego śmierci - nikt, z nieznanych mi do końca powodów, nie chciał mu powiedzieć. Mieli zrobić to po czasie. A on, gdy się dowiedział zrobił wszystko, by towarzyszyć kumplowi w ostatniej drodze jego życia - nie mówiąc nikomu słowa wsiadł w samolot i wylądował w Warszawie. Przejechał pół Polski, by pojawić się godzinę przed mszą pogrzebową w domu.
Miałam w głowie obraz, kiedy mój brat po powrocie do kraju w 2012r. z, drugiej już, misji dowiedział się, że jego jedna z najlepszych koleżanek od małego ma guza mózgu.
Te wszystkie sytuacje dały mi do myślenia. Siadłam przed laptopem i to napisałam... Nie wiem czy dobrze robię dodając to tutaj. Może powinnam zachować to dla siebie? Naprawdę nie wiem.
Podczas pisania w głowie miałam babcię, która zmarła niecały rok temu, moje stosunki z mamą (często nie są najlepsze), brata, który jest żołnierzem i człowiekiem w gorącej wodzie kąpanym, ciocię, która przegrała kilkuletnią walkę z rakiem i przyjaciela mojego brata, który zginął przez bezmyślność jakiegoś kierowcy samochodu... Ale przecież trzeba oskarżyć "dwudziestodwuletniego gnojka, który jeździł na ścigaczu".
Przypomniało mi się też, gdy brat w 2009r. był na pierwszej misji i w dzień przed pogrzebem przyjaciela dowiedział się o jego śmierci - nikt, z nieznanych mi do końca powodów, nie chciał mu powiedzieć. Mieli zrobić to po czasie. A on, gdy się dowiedział zrobił wszystko, by towarzyszyć kumplowi w ostatniej drodze jego życia - nie mówiąc nikomu słowa wsiadł w samolot i wylądował w Warszawie. Przejechał pół Polski, by pojawić się godzinę przed mszą pogrzebową w domu.
Miałam w głowie obraz, kiedy mój brat po powrocie do kraju w 2012r. z, drugiej już, misji dowiedział się, że jego jedna z najlepszych koleżanek od małego ma guza mózgu.
Te wszystkie sytuacje dały mi do myślenia. Siadłam przed laptopem i to napisałam... Nie wiem czy dobrze robię dodając to tutaj. Może powinnam zachować to dla siebie? Naprawdę nie wiem.
masz wspaniałego bloga! będzie mi miło jeśli spodoba Ci się mój i również go zaobserwujesz ;))
OdpowiedzUsuńDobrze zrobiłaś zamieszczają tekst tutaj, bo bardzo skłania do refleksji. Ja do tej pory nie mogę się pogodzić ze stratą moich bliskich... Na zawsze pozostanie pustka i żal...
OdpowiedzUsuń