czwartek, 30 maja 2013

Uzależnienie.

  Kiedyś usłyszałam, że uzależnienie od wyrobu tytoniowego zaczyna się już od pierwszego papierosa. Zanim sama nie wpadłam w ten nałóg prawdopodobnie wyśmiałabym autora takowych słów.
Teraz jest inaczej.
Teraz sama czuję potrzebę zaciągnięcia się dymem, który truje.
  Doskonale pamiętam moment, gdy zapaliłam po raz pierwszy: piwo ze znajomymi. Chciałam spróbować jak to jest.
Chwilowe duszenie się, przez głowę przebiegła mi myśl, żeby wyrzucić to świństwo. Nie zrobiłam tego. Później zapaliłam kolejną i następną. Tak się uzależniłam.
Aktualnie, mimo wielu prób, nie jestem w stanie nie zapalić. Jestem za słaba.
  Czy tak samo było z Tobą? Uzależniłam się od Ciebie już podczas pierwszego kontaktu? Z Twoimi oczami, głosem, uśmiechem?
Jesteś trochę inny, niż papieros. On dusi na początku, za pierwszym razem. Ty nie wywołałeś u mnie takiej reakcji.
  Masz ponad trzydzieści lat, gdzieś jest Twoja żona a Ty siedzisz tu. Obok mnie. Smyrasz mnie po nagiej nodze, co rusz dojeżdżając do rąbka Twojej koszuli.
  - Zaparzysz kawę? - pytam. Kiwasz głową, wstajesz i udajesz się w stronę kuchni, by spełnić moją prośbę.
  To moje kolejne, i ostatnie, uzależnienie.
  Nikotyna, kofeina i Ty.
  Zwlekam się leniwie z łóżka, które znajduje się w sypialni. Wychodzę na balkon, zgarniając po drodze paczkę fajek.
Odpalam jedną i powoli zaciągam się dymem.
Podziwiam Poznań, który jest opatulony objęciami nocy. Czuję, jak wyciągasz mi z dłoni papierosa, za chwilę go gasząc. Karcę Cię wzrokiem, jednak wiem, że nic tym nie zdziałam. Pieprzony sportowiec.

 
Nie widziałam Cię już od miesiąca.
Jest mi źle, ale muszę być silna.
Odebrałam telefon od Twojej żony. Pytała, jak się czuję. Dużo opowiadała o sobie, ale ani razu nie wspomniała o Tobie - swoim mężu.
  Słyszę dzwonek, który oznajmia przybycie gościa. Jesteś.
Z kołatającym sercem i uśmiechem na ustach otwieram Ci drzwi.
Wchodzisz; odstawiasz średniej wielkości czarną walizkę i całujesz mnie delikatnie w usta na powitanie.
Przejeżdżam moją, jak zwykle zimną, dłonią po Twoim policzku. Pod palcami czuję delikatny zarost, który tak u Ciebie uwielbiam.
Pytam, czy jesteś głodny. Potwierdzasz, więc łapię Cię za rękę i zaprowadzam do mojej kuchnio-jadalni.
Gdy już zjadłeś posiłek, udajemy się z butelką czerwonego wina do salonu.
Opieram swoją głowę o Twój tors i trwamy tak w bezczynności. Cieszymy się z możliwości spędzenia kilku chwil razem.
Jesteś tutaj. Obok mnie. Ze mną a nie z nią. Nie jesteś teraz z żoną.
Dlaczego? Może nie chcesz, a może ona jest właśnie na innym kontynencie. Nie wiem.
Może jesteś tu z powodu... No właśnie, jakiego powodu?
  - Dlaczego tu jesteś? Ze mną? - pytam. Marszczysz brwi a Twoje ciało się spina.
  - Nie rozumiem.
  - Dlaczego jesteś ze mną, a nie z żoną czy rodzicami? Przecież tak rzadko się widujecie.
  - Chcę ten czas spędzić z tobą. - zakręcasz moje pasemko wokół swojego palca. Kręcę głową ze zrezygnowaniem.
Siedzimy tak godzinę, dwie... Sama nie wiem, straciłam rachubę czasu.
Wokół nas panuje cisza, przerywana co jakiś czas odgłosami zza okna: trąbienie, piski opon, sygnał karetki czy policji.
Wzdychasz.
  - Będziesz na mnie czekała?
  - Nie rozumiem. - powtarzam Twoje słowa.
  - Jeśli wyjadę na jakiś czas, czy będziesz na mnie czekała? - zapada cisza. Twoje ciało ponownie się spina.
  - Jeśli tylko chcesz.
  - Chcę.
  - W takim razie będę czekała. Aż każesz mi przestać.
  - Nie przestawaj. Wrócę... Będzie już wszystko tak, jak być powinno.
  - O czym Ty mówisz? - prostuję się i odwracam w Twoją stronę. Patrzysz zamglonym wzrokiem gdzieś nade mną, a po chwili zerkasz na mnie. Uśmiechasz się. Lubię Twój uśmiech, jest... piękny.
Nie odpowiadasz. Muskasz delikatnie moje usta, jakby obawiając się mojej reakcji. Uśmiecham się lubieżnie przyciągając Cię do mnie. Wpijam się w Twoje usta. Kocham ich smak. Kocham całego Ciebie, panie Żygadło.

***

  Nie wiem, czy jest dokończony. Chyba jest, skoro dodaję.
  Lubię ten jednopart. Jest tu trochę mnie. Więcej niż zwykle. Chyba przelałam swoje dziwne uczucia tutaj. Tak mi się wydaje.
  No i jest Łukasz :)

wtorek, 2 kwietnia 2013

NA ZAWSZE TWÓJ.



                       Kochanie,

  Wiesz, najgorsze było pierwsze pół roku bez Ciebie. Jak na złość nie mogłem przyzwyczaić się do pustki, która czekała na mnie w domu po powrocie z treningu.
Dołował mnie fakt, że Cię nie przytulę; że nie mogę już Cię pocałować czy siedzieć z Tobą wieczorami przed telewizorem.
Chciało mi się płakać na samą myśl, że nie usłyszę już Twojego "nie denerwuj mnie, muszę przeczytać notatki!", "ubierz tę pieprzoną koszulkę, bo mnie rozpraszasz", "kocham Cię".
Nie mogę nawet zgonić na kogoś winy, prócz siebie. Wszyscy doskonale wiedzą, że to ja Cię zabiłem. To przeze mnie zginęłaś. To ja prowadziłem ten cholerny samochód.
Nikt nie chce powiedzieć mi tego prosto w oczy, a czuję, że gdyby ktoś tak postąpił byłoby mi trochę lepiej. Jakby lżej.
  Wiesz, co najbardziej utkwiło mi w pamięci? Który moment przywołuje jeden z największych uśmiechów, których nie wymuszam? Chwilę, kiedy oświadczyłem Ci się z Twoją pomocną... Pamiętasz?
Doskonale wiedziałaś co chcę zrobić. Do tej pory nie wiem skąd... Może znalazłaś pierścionek? Albo któryś z chłopaków Ci powiedział? Naprawdę nie wiem.
Wiedziałaś też, że mam straszliwego pietra. Bałem się, jak cholera, że mnie odrzucisz. Cały dzień nie mogłem znaleźć sobie miejsca.
Siedzieliśmy na podłodze w salonie, a w dłoniach trzymaliśmy zapełnione kieliszki winem. W tle wokalista happysadu, który przecież tak uwielbialiśmy, cicho śpiewał właśnie, że kupi nóż i powyrzyna wszystkich w koło. Śpiewał, że tylko ja i Ty. Może to nie stwarzało romantycznej atmosfery, ale przecież tak bardzo uwielbialiśmy tę piosenkę.
Wreszcie nie wytrzymałaś i spytałaś zachrypniętym głosem, czy oświadczę Ci się w tym stuleciu, czy masz czekać do następnego. Patrzyłem na Ciebie ze strachem w oczach, a Ty po chwili się roześmiałaś, co rozluźniło atmosferę.
Odstawiłem kieliszki, uklęknąłem na prawe kolano, a z kieszeni spodni wyjąłem czerwone pudełeczko z pierścionkiem w środku.
Oczywiście się zgodziłaś, co czciliśmy później całą noc. Pamiętam to doskonale. Każdy Twój ruch, Twoje słowo, jak krzyczałaś moje imię w chwili największej rozkoszy... Jak próbowaliśmy uspokoić swoje oddechy, a Ty powiedziałaś, że nie opuścisz mnie ciałem aż do śmierci. Później będziesz ze mną tylko duszą.
  I wiesz co? Czuję... Ja jestem pewny, że dotrzymałaś danego mi wtedy słowa. Wiem, że siedzisz teraz obok mnie i widzisz co piszę na tej pieprzonej kartce, jak próbujesz mnie uspokoić głaszcząc delikatnie moje ramię. Gdzieś w głowie słyszę Twój dźwięczny śmiech... Słyszę, jak mówisz, że mnie kochasz.
Szkoda, że nie ma Cię teraz tu ciałem. Chciałbym się do Ciebie przytulić, poczuć smak Twoich ust.
Po Tobie zostały mi tylko ubrania w garderobie, Twoje zdjęcia na komodzie i ścianach, Twój szlafrok w łazience i laptop.
Pozostałaś też w moim sercu już na zawsze.
  Wiesz co? Jakiś pieprzony frajer (tak go nazwałem) powiedział, że to wstyd, żeby prawie trzydziestoletni mężczyzna zachowywał się jak zdesperowany nastolatek.
Przywaliłem mu w twarz. Przepraszam... Wiem, że nie lubisz, gdy ponoszą mnie emocje.
Nie jestem zdesperowanym nastolatkiem. Nie mam się czego wstydzić.
Ja Cię po prostu kocham, a miłości nie powinno się wypierać. Mimo wszystko to jest piękne uczucie, jeśli jest ono odwzajemnione - a w naszym przypadku tak jest. Przecież powiedziałaś mi, że mnie kochasz. A ja Ci wierzę.

                                                                            Na zawsze Twój.

***

  Podoba mi się. Nie wierzę, że to piszę, ale podoba mi się.
Nie napisałam żadnego imienia, ale ja mam w głowie swojego Pana, który jest na zawsze. Nie wiem, może nie powinnam Wam zdradzać kim on jest, ale jednak napiszę: Zibi Bartman.
Nie wiem dlaczego, ale w takich smutnych jednopartach, to właśnie jego mam w głowie. (odnośnik do mojej pierwszej notki na blogu -> KLIK)

  A Wy? Kogo Wy sobie wyobraziłyście? :)

Trzymajcie się ciepło i wytrwale czekajmy na wiosnę! Może już niedługo do nas zajrzy...
Pozdrawiam. :)

wtorek, 5 lutego 2013

Kilka pytań, na które brak odpowiedzi...

  To tylko kilka pytań.
  Życie... Czym jest życie? Jak je najprościej określić, opisać?
Odcinek czasu kończący się wiecznym snem? Snem, którego tak bardzo się boimy, a jednak go pragniemy. Jednak nie zawsze chcemy, by nadszedł on szybko.
Dla jednych to definitywny koniec problemów.
Inni uważają to za okazję poznania prawdy: czy Bój istnieje? Czy istnieje życie po śmierci?
  Śmierć jest tak bardzo różna, że prawie taka sama.
Giną najmłodsi, młodzi i ci starsi. Każdy inaczej, a jednak tak samo.
Zasypiają. Po prostu.
Ktoś we śnie, inny zostanie zabity, kogoś wymęczy choroba... Znajdzie się też taki, który sam odbierze sobie najdroższy prezent, jaki możemy dostać - życie.
Za jednym będą płakać. Nie ważne, czy był młody czy nie. Utrata bliskiej osoby boli zawsze tak samo mocno.
Jeden zginie daleko od domu, w innym państwie. Zginie w wypadku czy dostanie kulą niosącą bardzo często śmierć.
Ktoś inny zginie blisko. W rodzinnej miejscowości. Zginie przez kogoś lub z własnej "głupoty".
  Nie ważne jak. Nie ważna jest przyczyna. Będzie bolało. Zawsze tak samo.
Inny umrze w sędziwym wieku. Śmierć często nazywana "ze starości". Kogoś całkiem innego zabierze ze świata żywych choroba. Choroba, która nie wybiera.
Nie ważne, czy trwało to krótko czy ciągnęło się latami. Ciągle tliła się nadzieja, że będzie dobrze.
Przecież mamy XXI wiek. Wiek cudów techniki. Medycyna poszła na przód.
To nic. Śmierć nie pyta. Nie wybiera. Ona zabiera. Odchodzi. Kiedyś wróci po ciebie, po mnie. Po nas.
  A co z niewiedzą? Czy pojawią się odpowiedzi na pytania często nas nurtujące?
Ciągle w naszej głowie rodzi się kilka pytań.
Kilka pytań na które brak odpowiedzi.

 
A przyjaźń? Czym jest przyjaźń? Więź łącząca ludzi? Trochę inny "związek"?
Czy można żyć bez przyjaźni?
Czy przyjaźń może przeżyć? Bez zaufania, wyrozumienia, miłości?
  A miłość? Najmniej potrzebna, a jednak najbardziej pożądana. Trudna do zrozumienia i do życia z nią i w niej, jednak każdy chce poczuć jej smak.
Czy w tym przypadku będzie słodka, a może okaże się bardzo gorzką czekoladą?

  Rodzina - temat trudny, ale do opanowania.
Czy rodziną można nazwać tylko ludzi, którzy się kochają, rozmawiają, darzą się zaufaniem i szacunkiem? Czy może więzi bardziej patologiczne, to też zgrupowanie nazywające się rodziną?
Pytanie proste, a jednak nie wszyscy potrafią na nie jasno odpowiedzieć. Nie każdy jest w stanie sprecyzować swoje zdanie, którego jest pewien w stu procentach.

  Każdy z nas kogoś traci: babcię, dziadka; mamę czy tatę; brata, siostrę a może przyjaciela; nie ważne czy zmarł sąsiad czy osoba z którą planowało się przyszłość. Pustka się narodzi i pozostanie.
To kilka pytań, na które zabrakło mi odpowiedzi.


***

  Szczerze, to mało mnie obchodzi jak wyżej zamieszczony tekst mi wyszedł. To tylko moje przemyślenia, które tu opisałam z czystej bezsilności.
Podczas pisania w głowie miałam babcię, która zmarła niecały rok temu, moje stosunki z mamą (często nie są najlepsze), brata, który jest żołnierzem i człowiekiem w gorącej wodzie kąpanym, ciocię, która przegrała kilkuletnią walkę z rakiem i przyjaciela mojego brata, który zginął  przez bezmyślność jakiegoś kierowcy samochodu... Ale przecież trzeba oskarżyć "dwudziestodwuletniego gnojka, który jeździł na ścigaczu".
Przypomniało mi się też, gdy brat w 2009r. był na pierwszej misji i w dzień przed pogrzebem przyjaciela dowiedział się o jego śmierci - nikt, z nieznanych mi do końca powodów, nie chciał mu powiedzieć. Mieli zrobić to po czasie. A on, gdy się dowiedział zrobił wszystko, by towarzyszyć kumplowi w ostatniej drodze jego życia - nie mówiąc nikomu słowa wsiadł w samolot i wylądował w Warszawie. Przejechał pół Polski, by pojawić się godzinę przed mszą pogrzebową w domu.
Miałam w głowie obraz, kiedy mój brat po powrocie do kraju w 2012r. z, drugiej już, misji dowiedział się, że jego jedna z najlepszych koleżanek od małego ma guza mózgu.
  Te wszystkie sytuacje dały mi do myślenia. Siadłam przed laptopem i to napisałam... Nie wiem czy dobrze robię dodając to tutaj. Może powinnam zachować to dla siebie? Naprawdę nie wiem.